Kolejny półmaraton za mną! Doliczyłam się, że to już 15-y:) W tym roku zdecydowałam się na Szamotuły pod Poznaniem. Pobudka o 5:30, za oknem ciemno i zimno. Czasu na szykowanie się miałam mało, ale w całym tym porannym szaleństwie udało mi się nic nie zapomnieć i nawet herbatę do termosu zrobiłam:) Hmm, co będę z tego biegu najbardziej pamiętać? Odcinek między 15 i 18 kilometrem…, niespodziewaną nagrodę za miejsce w kategorii wiekowej i… zapach perfum biegacza, którego minęłam gdzieś w pierwszej połowie… Sic…
Wyjeżdżając dziś rano do Szamotuł nie czułam się przygotowana. Od maja zrobiłam… 5 treningów szybkościowych (piszę od maja, żeby było wiadomo jak długo nie trenowałam szybkości, bo tak naprawdę wszystkie te 5 treningów zrobiłam w październiku:)), ostatnie półtora tygodnia męczyłam się z bolącym gardłem i samopoczuciem, które określam jako „dostał czymś ciężkim w łeb”. A od poniedziałkowego treningu nie biegałam z powodu potwornego bólu piszczeli… Noga dziś nie bolała i nie boli. Yuppi!!!!! To najważniejsze. Gardło żyje chyba własnym życiem (dosłownie, bo zamieszkały tam jakieś okropne stwory -a tylko zaraziłam się „gardziołkiem” od córki…). Nad szybkoscią będę pracować. To tyle słowem podsumowania okoliczności.

Dziś przekroczyłam metę w czasie 1:35:41 jako 12-a kobieta. Byłam naprawdę zmęczona. Czy dałam z siebie wszystko? Chyba tak, chociaż patrząc na wynik trochę nie chce mi się wierzyć:) No, ale mam na względzie fakt, że nie przyjechałam do Szamotuł walczyć o wynik. Nastawiałam się na bieg treningowy i dobrą zabawę. I prawdę mówiąc to udało się zrealizować w pełni. Pogoda dopisała (aż za bardzo, bo słońce przypiekało niemiłosiernie:)), atmosfera biegu była wyjątkowo sympatyczna – zawsze powtarzam, że takie mniejsze lokalne imprezy zdala od zgiełku wielkich miast mają swój niepowtarzalny urok.

Najgorszy był wspomniany ocinek „długiej prostej” gdzieś miedzy 15 i 18 kilometrem, gdzie wiatr wiał prosto w twarz i było mi tak ciężko, że naprawdę myślałam, że sobie odpuszczę i urządzę spacer. Moje tempo spadło do 4:44… w końcu zebrałam się w sobie i trochę przyspieszyłam, ale kolejny odcinek pod wiatr przed sama metą nie pomógł mi w „pięknym finiszu”:) Mimo to na metę wbiegłam szczęśliwa. To był fajny bieg. Na koniec spotkało mnie wyjątkowo przyjemne zaskoczenie, bo okazało się, że załapałam się na nagrodę za 1 miejsce w mojej kategorii wiekowej:) I jak tu się nie cieszyć z tego biegania???
